Pięć lat temu, przy okazji publicznej wypowiedzi jednego z ministrów polskiego rządu, przez media przelała się dyskusja poszukująca odpowiedzi na pytanie, czy kultura judeochrześcijańska jest choćby pośrednio winna zjawisku przemocy wobec kobiet. Odpowiedzi były różne, ale żadna nie zbliżyła nas do rozwiązania istoty problemu — do powstrzymania przemocy domowej.
Może coś w tym jest. Może oskarżyciele naszego judeochrześcijańskiego systemu wartości mają rację, choćby częściowo? Bo jak wyjaśnić, że w kraju szczycącym się swoją religijnością, kraju w miarę pełnych kościołów, gdzie o krzyże gotowi jesteśmy walczyć choćby i na noże — ciągle ktoś bije swoją żonę, bo zupa była za słona, a niebieska linia bywa rozgrzana do czerwoności od telefonów z prośbami o interwencję od maltretowanych kobiet. Ponieważ nasz system wartości oparty jest na Piśmie Świętym, oskarżenia te uderzają również w tę Księgę. Czy rzeczywiście usprawiedliwia ona zjawisko przemocy wobec kobiet?
Oskarżyciele mówią, ze wszelkie systemy wartości tradycyjnie hierarchizujące role mężczyzny i kobiety są potencjalnym źródłem takiej przemocy. Przeoczają jednak, że hierarchiczność jest cechą wielu systemów i organizacji. Występuje na przykład w relacji pracodawcy z pracownikiem, rodzica z dzieckiem. Czy to oznacza, że przemoc jest automatycznie wpisana w te relacje? Nie. Co nie znaczy, że nie może się pojawić, że nie dojdzie do wykorzystania stosunku zależności, ale będzie to wtedy działanie bezprawne. Winnym będzie ten, kto się tej przemocy dopuści, a nie hierarchiczność jako taka. Jeśli to hierarchiczność jest winna przemocy, to odbierzmy rodzicom władzę rodzicielską, a pracodawcom prawo decydowania o zadaniach pracownika. Poza tym biblijna hierarchiczność ról męskiej i kobiecej związana była z patriarchalnym modelem rodziny, który do pewnego momentu się sprawdzał, ale obecnie w społeczeństwach typu zachodniego raczej należy do przeszłości.
Właśnie, właśnie, patriarchalność, ona winna — mówią oskarżyciele. Ta nieznośna, władcza dominacja mężczyzn, mężów i ojców, głów rodzin. Czy Biblia nie mówi o poddaniu po grzechu kobiety mężczyźnie, który miał nad nią panować? [1]. Czy w Nowym Testamencie nie nakazuje się kobiecie milczeć podczas publicznych zgromadzeń i być podległą mężowi? [2]. A gdzie partnerstwo? Dlaczego do dziś czy to w Kościele katolickim, czy niektórych innych Kościołach kobiety są wyłączone z uczestnictwa w określonych kościelnych posługach i udziału w procesie podejmowania decyzji istotnych dla życia tych Kościołów? To kolejne pytania oskarżycieli judeochrześcijaństwa.
Dlaczego nie zauważają oni, że ówczesna hierarchiczność i wynikająca z systemu patriarchalnego dominacja mężczyzn były usprawiedliwione określonymi warunkami życia? O przetrwaniu rodziny decydowała wtedy siła i sprawność męskich mięśni. Nie dawało to jednak mężczyznom w kulturze judeochrześcijańskiej prawa do swobodnego dysponowania życiem kobiety. Nawet jeśli znajdujemy w Biblii opisy takich zachowań, to nie znajdujemy ich pochwały. A system patriarchalny jest przez Biblię jedynie opisywany, a nie zalecany na wieki. Natomiast biblijny nakaz podległości kobiety mężowi należy rozpatrywać w kontekście choćby Listu do Efezjan, który wraz z nałożeniem na żony obowiązku uległości przyznaje im również określone prawa — do miłości męża, do pielęgnacji i ochrony nawet za cenę jego życia [3]. A w Liście do Galatów napisano dodatkowo, że mężczyzna i kobieta są jedno w Jezusie Chrystusie [4], a więc w oczach Bożych są równi.
Współczesnym Kościołom zarzuca się również, że ważniejsze dla nich niż indywidualne dobro jednostki, a więc i kobiety, jest dobro rodziny jako całości. Dlatego też kobieta często zostaje złożona w ofierze na ołtarzu dobra wspólnego rodziny, cierpi w imię nauki o nierozerwalności związków małżeńskich.
Z perspektywy biblijnej podległość kobiet, która pojawiła się dopiero po grzechu, była skutkiem zmian warunków życia, jakie po tym fakcie nastąpiły. Świat przestał być rajem, a stał się terenem bezpardonowej walki zła z dobrem. W tej walce jednostki nie mają większych szans. Tylko rodziny okazujące sobie wsparcie i miłość, których członkowie gotowi są do wzajemnego poświęcenia, są w stanie przetrwać.
Biblia faktycznie wyżej stawia rodzinę niż jednostkę, ale to nie powód, by sugerować, że zachęca do przemocy wobec kobiet albo do zmuszania ich, w imię świętości rodziny, do pozostawania w rodzinach dysfunkcyjnych, w których padają ofiarą permanentnej przemocy ze strony męża. W takich sytuacjach Biblia daje kobiecie prawo do rozwodu albo co najmniej separacji [5].
Podsumowując, należy stwierdzić, że zjawisko przemocy wobec kobiet nie ma nic wspólnego z Biblią, kulturą judeochrześcijańską czy jakąkolwiek kulturą, ani z nauczaniem jakiegokolwiek ze znanych Kościołów chrześcijańskich. Jest ono raczej — nad czym trzeba ubolewać — niewłaściwą praktyką wielu ludzi uważających się za chrześcijan i jedyne, czego dowodzi, to tego, że po raz kolejny teoria rozmija się z praktyką. Tylko co temu winna teoria?
Andrzej Siciński
[Artykuł ukaże się w najbliższym, marcowym numerze "Znaków Czasu"].
[1] Zob. Rdz 3,16. [2] Zob. 1 Kor 14,34-36. [3] Zob. Ef 5,21-33. [4] Zob. Ga 3,28. [5] Zob. 1 Kor 7,10-11.
Komentarze